Zrobiłam dziś rano naleśniki. Takie super zdrowe, proso, ciecierzyca i trochę orkiszu. Usmażyłam ich ze 20, wykarmiłam czworo dzieci własnych i niewłasnych, a następnie gdy uświadomiłam sobie, ze od stania nad patelnią już rozbolały mnie nogi zadałam sobie pytanie:
– A ja? Co z moim śniadaniem? Nie mam ochoty na naleśniki.
Wpadłam w lekką zadumę. Tak, znowu to zrobiłam, dla wszystkich tylko nie dla siebie. Czy ja się tego kiedyś nauczę? Która matka w naturze oddaje wszystko dzieciom nie mając potem siły wrócić do gniazda lub iść na następne polowanie?
Moja sytuacja nie była co prawda tak dramatyczna, gdyż wciąż leżała spora kupka naleśników do zjedzenia.
Tylko, że ja ich nie chciałam.
Przypomniałam sobie wtedy, że w lodówce jest prawdziwy, wiejski twaróg. Mokry, ciężki, lekko słodki i pachnący. Tak dobrego twarogu nie jadłam od lat, została go jeszcze niewielka miseczka.
– Wiem – pomyślałam sobie. – Zrobię ser, jaki robiła mi mama. Twaróg, żółtko, cynamon i miód.
To jeden ze smaków mojego dzieciństwa. Dodałam wszystkie składniki do miski, wymieszałam dokładnie, spróbowałam, dodałam jeszcze trochę cynamonu i rozdrobniłam na aromatyczną pastę. I nałożyłam na dwa naleśniki. Równomiernie rozprowadziłam ser i zawinęłam w eleganckie ruloniki. Mając czas na przemyślenia gdy robiłam swoje śniadanie poczułam radość, że je robię. Dla siebie. Że naprawdę na to mam ochotę. Na naleśniki z serem.
I jeszcze jedna myśl mi się pojawiła:
– Z nikim się tym serem nie podzielę.
Poza dziećmi wokół mnie była jeszcze piątka dorosłych.
Poczułam lekkie ukłucie poczucia winy.
– Jak to się nie podzielisz? – Zapytał pierwszy wewnętrzny głos.
– No nie podzielę się. Nie chcę. – Powiedział drugi.
Pierwszy wewnętrzny głos po prostu zamilkł. A ten drugi dodał:
– Ale mi dobrze, że mogę zjeść to na co mam ochotę. Że sobie na to pozwalam. Że czasem, dla odmiany, fajnie jest się z nikim, niczym nie dzielić.
0 Comments